Qbik Qlturalny #1 - CHILE

Qbik Qlturalny #1 - CHILE

Chile to kraj wielu „naj”. Gdyby trzymać się faktów, nie jest to najdłuższy kraj na świecie, ale jego smukły kształt oszukał już wielu. Położone pomiędzy Pacyfikiem a Andami w najszerszym miejscu ma około 440 km, w najwęższym 90 km. Atakama uznawana jest za najsuchsze miejsce na Ziemi, a może jest też i najstarszą pustynią. Ojos de Salado o wysokości 6981m to najwyższy wulkan na świecie. Chile wydobywa najwięcej rudy miedzi, ma też jej największe zasoby oraz saletry chilijskiej (sodowej) używanej do nawozów mineralnych czy materiałów wybuchowych. Jest drugim po Norwegii eksporterem łososia, a na wyspie Chiloé występuje ponad 400 gatunków ziemniaka.
Mimo że jest to jeden z najbogatszych krajów Ameryki Południowej to, zwłaszcza w Europie, przegrywa w konkursach popularności z Brazylią czy swoimi sąsiadami Argentyną, Boliwią, Peru. W 2010 r. katastrofa w kopalni San José i akcja ratownicza 33 górników sprawiła, że cały świat z zapartym tchem słuchał wieści z Chile. Z okazji wydania w lutym „Ciemności” Héctora Tobara opisującej tamte zdarzenia, podrzucam Wam garść kulturalnych informacji, śladów i tropów, jak magiczny jest to kraj.  

Laguna Miscanti, fot. Piotr Lewandowski

LITERATURA

Oprócz wspomnianego wyżej reportażu, warto sięgnąć po „Czas Kondora” wydany przez Czarne w 2015 r. i opisujący jak dyktatury wojskowe Ameryki Południowej rozpętały terror, nie tylko we własnym ogródku, ale w ramach walki z komunizmem planowały zabójstwa też poza jego granicami. Autor John Dinges za moment założycielski całej operacji uważa zamach stanu w Chile i przejęcie władzy przez Pinocheta w 1973 r. Bez wątpienia najsłynniejszą powieścią, która przedstawia nie tylko wydarzenia z początku lat 70-tych, ale odmalowuje też szerszy kontekst społeczno-historyczny Chile jest „Dom duchów” Isabel Allende. To fantastyczna saga rodziny Trueba  z wyrazistymi i silnymi postaciami kobiet, przepełniona realizmem magicznym. A jakże! W Polsce ukazały się także powieści José Donoso, Roberto Bolaño i oczywiście poezje noblistów Pablo Nerudy i Gabrieli Mistral

FILM

Na Atakamie nie pada średnio 300 dni w roku, a podobno są miejsca, których nie dotknęła nawet  kropla wody. Położona wysoko nad poziomem morza jest idealnym miejscem dla miłośników patrzenia w gwiazdy, zarówno amatorów, jak i profesjonalistów. W Chile umieszczonych jest 42% wszystkich teleskopów. Ogromny kompleks 66 radioteleskopów ALMA (Atacama Large Milimeter Array) to przedsięwzięcie, dzięki któremu naukowcy mają nadzieję odkryć nowe gwiazdy, systemy planetarne, a może nawet obszary galaktyki, gdzie mogłoby powstawać życie.  Niektórzy chodzą jednak po Atakamie z opuszczoną głową i wzrokiem wbitym w ziemię. Archeolodzy odgarniają piasek z pozostawionych na kamieniach śladów cywilizacji prekolumbijskiej, a kilka niemłodych już kobiet przebiera w palcach drobinki poszukując kości utraconych bliskich. Podczas dyktatury Pinocheta Atakama była nie tylko miejscem, gdzie w dawnej kopalni saletry więziono przeciwników politycznych, ale była też masowym grobem dla wielu pomordowanych. Do dziś nie odnaleziono wielu z tych miejsc. 

 Paso Portezuelo del Cajon, fot. Piotr Lewandowski

Dla tych wszystkich historii wspólny mianownik znalazł Patricio Guzmán, znany chilijski dokumentalista, którego film „Tęsknota za światłem” został wyróżniony kilkoma nagrodami. W Polsce można go było zobaczyć parę lat temu na festiwalach filmowych. Podobnie zresztą jak kolejne dzieło reżysera „Perłowy guzik” przeplatające historie plemienia Indian z Patagonii, chłopca, którego w XIX wieku Brytyjczycy zabrali do Europy i kolejne wątki z okrucieństw reżimu Pinocheta. Żywiołem, który dostarcza dla nich pięknego tła jest w tym filmie woda. Mam szczerą nadzieję, że Guzmán dokończy tetralogię patrząc jeszcze na Chile w kontekście ognia i wiatru. Jego filmy mają w sobie delikatność i wrażliwość, są raczej poetycką opowieścią, medytacją niż suchym dokumentem.

Patricio Guzmán opowiada o swoim filmie „Tęsknota za światłem”

Kinomaniacy natknęli się z pewnością na fabularne kino chilijskie. W zeszłym roku w Polsce pokazywany był „El Club” Pablo Larraina mierzący się z trudnym tematem pedofilii wśród księży, a na przełomie roku Ale Kino+ pokazywało jego „Nie” z  Gaelem Garcia Bernal w roli młodego specjalisty od reklamy, który angażuje się w kampanię wyborczą w 1988 r. do referendum, które skończyło dyktaturę Pinocheta.  W tym roku Oskara w kategorii najlepszy krótki film animowany wygrało chilijskie „Bear Story” w reżyserii Gabriela Osoria. To opowieść zainspirowana losami dziadka twórcy, który został aresztowany podczas zamachu w 1973 r. a następnie zmuszony do opuszczenia kraju. Chociaż to film krótki, trwa zaledwie 10 minut, a jego bohaterem jest niedźwiedź dotyka problemu, z którym Chile cały czas próbuje sobie poradzić. Wątek dyktatury Pinocheta odnajdziecie w wielu filmach i książkach, jest to bowiem okres, z którym nie rozliczono się do końca.

MUZYKA

Z Ameryką Południową zazwyczaj kojarzy się brazylijską sambę, kubańską cza-czę czy argentyńskie tango. Chile nie jest co prawda ojczyzną żadnego popularnego tańca, ale w latach 60-tych i 70-tych poprzedniego wieku muzyka popularna przeżywała tam niesamowity rozkwit. Popularnym gatunkiem był nueva cancion czerpiący z tradycji folkloru południowoamerykańskiego (muzyki andyjskiej, rytmiki afroamerykańskiej, argentyńskiego stylu gitarowego), ideologicznie zaś związany z ruchem lewicowym. Najbardziej znanym artystą tego nurtu jest Victor Jara, autor wielu protest songów. W 1973 r. został aresztowany podczas puczu, torturowany a ostatecznie zamordowany.
Mniej więcej w tym samym czasie ogromną popularność wśród młodzieży przeżywał rock chileno  inspirowany muzyką anglosaską i tzw. rockiem psychodelicznym. Swobodna forma, często dłuższe utwory, elementy muzyki bliskiego wschodu, do tego poetyckie, mistyczne teksty i surrealistyczne okładki tworzyły klimat bliższy kulturze hippisowskiej.
Z czasem pojawiły się zespoły i artyści, którzy starali się czerpać z obu nurtów. Tworzyć muzykę zrozumiałą poza Chile, ale mocno osadzoną w jego historii i wyjątkowości. Niezwykle ciekawą współczesną grupą, odnoszącą sukcesy jest Föllakzoid. Grają coś w rodzaju kosmicznego, transowego rocka. Ich muzyka jest minimalistyczna, ale jednocześnie bardzo nastrojowa. Idealny akompaniament podróży panamerykańską Ruta 5 czy obserwacji nocnego nieba. Bo przecież  „w Chile jesteś bliżej gwiazd”*. W czerwcu będzie okazja usłyszeć ich na żywo w Warszawie. Gorąco polecam.

Valparaiso, fot. Piotr Lewandowski

SZTUKA

Jednym z najsłynniejszych chilijskich artystów jest Roberto Matta, architekt, rzeźbiarz, rysownik, projektant wnętrz, poeta. Jego największą pasją było jednak malarstwo. Urodził się w 1911 r. w Santiago de Chile, do Europy przyjechał na początku lat 30-tych, gdzie poznał wielu ówczesnych malarzy, brał udział w wystawie surrealistów w 1938 r. Chwilę później wyjechał do Nowego Jorku. Po wojnie wrócił do Europy, ostatecznie porzucił abstrakcję. W latach 70-tych sporo podróżował, na zaproszenie prezydenta Allende wziął udział w malowaniu murali w Chile. Zmarł w 2002 r. we Włoszech. Retrospektywne wystawy jego prac można było oglądać w nowojorskiej MOMA, paryskim Centrum Pompidou i krakowskim Muzeum Narodowym (2013).
Dziedziną sztuki, która w całej Ameryce Południowej nie odstaje poziomem od światowej czołówki jest architektura. W 2016 r. prestiżową Nagrodę Pritzkera otrzymał chilijski architekt Alejandro Aravena zajmujący się głównie projektowaniem osiedli socjalnych, wspólnych przestrzeni, parków. Założył organizację Elemental, które nie jest tylko pracownią architektoniczną, ale prowadzi działalność mającą na celu poprawę warunków mieszkaniowych dla ubogich. Aravena ogromny nacisk kładzie na zaangażowanie społeczności, dla których projektuje. W Iquique i Constitutión miał zaprojektować domy finansowane przez państwo. Mając do dyspozycji bardzo ograniczony budżet postanowił „zamiast budować mały i zły dom, zbudować pół dobrego”. Z publicznych pieniędzy sfinansowano podstawowe, niezbędne do życia pomieszczenia (kuchnia, łazienka, dwa pokoje) pozostawiając mieszkańcom dowolność w ich wykończeniu. Poza tym, konstrukcja domów pozwala na ich bardzo łatwą rozbudowę według indywidualnych potrzeb i możliwości finansowych. Aravena jest krytykowany, że jego projektom brak poczucia estetyki i dobrego wykonania. Mimo tego oprócz prestiżowej nagrody architekt został kuratorem tegorocznego Biennale Architektury w Wenecji. Warto uważnie śledzić jego kolejne pomysły. 

Na wulkanie Villarica, fot. Piotr Lewandowski

SPORT I TV

Oczywiście, najpopularniejszą dyscypliną sportu w Chile jest piłka nożna. Piłkarze całkiem nieźle poradzili sobie na Mundialu w 2014 r. przegrywając z Brazylią w 1/8 finału. Rok później wygrali u siebie z Argentyną Copa America (w karnych). O ile na boisku było widać motywację zawodników, o tyle poza nim zabłysnęli przede wszystkim w tabloidach: słynny palec Gonzalo Jary i jazda po pijanemu Arturo Vidala (Ferrari poszło do kasacji).
2015 rok był ostatnim do tej pory, w którym Rajd Dakar odbywał się na terytorium Chile. Po nieszczęściach jakie przetoczyły się przez północ i południe kraju (powodzie, pożary i wybuch wulkanu Calbuco) rząd zdecydował o wycofaniu się z imprezy. Nawet jeżeli nie jesteście fanami sportów motorowych, polecam Wam z całego serca obejrzenie przynajmniej kilku odcinków. Półgodzinne podsumowania, które do tej pory pokazywała stacja Eurosport (rajd odbywa się na początku roku) to nie tylko suche podsumowania  kto wygrał etap, ale też wspaniałe zdjęcia południowoamerykańskiej przyrody. Rajd w 2015 roku rozgrywał się w wyjątkowo pięknych okolicach, a jednym z moich ulubionych etapów był ten wokół boliwijskiego Salar de Uyuni,  zaś momentem zapierającym dech w piersiach szalony zjazd Krzysztofa Hołowczyca z niezwykłej urody kilometrowej wydmy wprost ku oceanowi (Iquique, Chile). 

Szarża Hołka pod Iquique 

Na sam koniec, aby ładnie połączyć samochody i telewizję, zwrócę Waszą uwagę na „Top Gear”. Niezależnie od tego czy jesteście fanami Clarksona, czy nie, odcinek specjalny poświęcony podróży przez Argentynę i Chile wart jest obejrzenia. Oba odcinki „Patagonia Special” są dostępne na youtubie. Dostarczają nie tylko rozrywki i możliwości popatrzenia na auta. W scenariuszu przewidziano bowiem, że panowie nie zawsze będą trzymać się głównej drogi, zmienią zdanie, którędy jechać i przynajmniej dwukrotnie przejadą przez Andy, skorzystają z Drogi na koniec świata (Ruta del fin del Mundo), by spędzić niesamowicie romantyczny wieczór na Ziemi Ognistej (Terra del Fuego). Zakończenie chyba nie do końca poszło zgodnie z planem i ekipa musiała uciekać z Argentyny, a sprawa karna o nielegalne użycie tablic rejestracyjnych (nawiązujących do Wojny o Falklandy w 1982 r.) została ponownie otwarta pod koniec zeszłego roku. Kawał pożądnej rozrywki!

INTERNET

Nieocenionym źródłem informacji o Chile, bieżących wydarzeniach, kopalnią wiedzy o historii, kuchni a przede wszystkim fantastycznej przyrodzie jest strona i fanpage Doroty i Miguela Pewnego Razu w Chile. Znajdziecie u nich informacje, co warto zobaczyć wybierając się zwłaszcza na południe kraju, filmiki kręcone podczas wycieczek do parków narodowych, zdjęcia, pełną listę książek o Chile po polsku, spis filmów nie tylko dokumentalnych, często z linkami. I dużo, dużo więcej. Powinnam Was uprzedzić, że po pierwszym kliknięciu możecie przepaść tam na zawsze.

Wszystkie zdjęcia są autorstwa Piotra Lewandowskiego i zostały umieszczone na blogu za jego zgodą. Są chronione prawem autorskim [Dz.U.1994 nr24 poz.83, Ustawa: 4.02.1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych].


We should all be feminists, Chimamanda Ngozi Adichie

We should all be feminists, Chimamanda Ngozi Adichie

Uwaga! W tej recenzji będą niepoprawnie politycznie słowa. 

Parę lat temu odwiedziłam znajomych w Szwajcarii. Ona pisała doktorat na jednym z tamtejszych  uniwerstytetów. Na uczelni zaangażowała się również w interdyscyplinarny projekt poświęcony nierównościom płci (ang. gender gap). Pracowali przy nim ekonomiści, socjologowie, prawnicy, filozofowie, psychologowie, kulturoznawcy, etc. Do dziś nie mogę zapomnieć historii, którą wtedy opowiedziała. W ramach badań okołoprojektowych przyjrzano się rodzicom i dzieciom w muzeum. Okazało się, że zdecydowanie więcej czasu dorośli poświęcali na tłumaczenie tego, co oglądają ... synom niż córkom.

O tym mówi też Adichie w swojej książce, a właściwie rozszerzonej i spisanej wersji wykładu, który wygłosiła w ramach TEDx w Euston. Feminizm obrósł negatywnymi skojarzeniami a same feministki to zło. Kobieta, żeby zostać dobrze zrozumianą musi obudować to słowo wieloma wyjaśnieniami. Adichie mówi więc o sobie, że jest Szczęśliwą Afrykańską Feministką, która Nie Nienawidzi Mężczyzn i Lubi Błyszczyk, i Nosi Szpilki Dla Siebie a Nie Mężczyzn*. 

Beyoncé - ***Flawless ft. Chimamanda Ngozi Adichie

Jej wykład jest ciekawy, zwraca uwagę na problemy, o których wiele europejskich kobiet nie musi już myśleć (samotne wyjście do klubu, kelnerzy w restauracji witający jedynie mężczyznę), ale dzięki temu kieruje uwagę na sedno problemu. Zalążek, który może w europejskim dyskursie zginął pod ogromem negatywnych skojarzeń: dopóki nie zaczniemy wychowywać synów i córek, tak by traktowali siebie nawzajem równo, dopóty będą potrzebne na świecie feministki. 

W Szwecji spisana wersja wykładu rozdawana jest wszystkim szesnastolatkom. Zapewne dlatego, że Adichie mówi prostym językiem, używa wielu anegdot i obrazowych przykładów. Ma jasny, nieskomplikowany  i relatywnie niekontrowersyjny przekaz. Nie ma w nim agresji czy zaciekłości, ani przeintelektualizowanych wywodów. Idealna lektura aby z humorem i bez uprzedzeń rozpocząć przygodę z feminizmem.  

Wykład Adichie dostępny jest w całości na youtube

Kadr z filmu „Women without men”, reż. Shirin Neshat, nagrodzonego Srebrnym Lwem w 2009 r.  
Źródło: http://adobeairstream.com


*Happy African Feminist Who Does Not Hate Men and Who Likes to Wear Lip Gloss and High Heels for Herself and Not For Men.

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 11

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 11


Dzisiaj dużo o nagrodzonych autorach, obłędnych ciekawostkach z sieci i o tym jak wysłać swoje zdęcie albo wiersz w kosmos. Miłego czytania!
  • Ottessa Moshfegh została z kolei laureatką nagrody PEN/Hemingwaya za powieść „Byłam Eileen” . Otrzyma ją osobiście 10 kwietnia z rąk Patricka Hemingwaya, syna Ernesta.
  • Czy buszując po internetowych stronach The Guardian natknęliście się już na ich literacki mixtape? Jeżeli nie, zajrzyjcie jakie muzyczne propozycje ma dla Was bułgarski pisarz Miroslav Penkov.
  • Nie wiem czy to tylko ja nigdy nie wpadłabym na podobny pomysł, czy faktycznie jest to coś wyjątkowego. Fiction to Fashion: jak ubrać się w klimacie ulubionej książki podpowiedzą Wam  na kanale Youtube i na blogu
  • Zdradź mi swój znak zodiaku, a ja powiem Ci jaką książkę powinieneś/powinnaś przeczytać w marcu. Ciekawy sposób na przypomnienie nowości wydawniczych i nie tylko zaproponował na swoim tumblrze Riverheadbooks.
  • NASA pyta się, co znaczy być odkrywcą. Odpowiedzi w dowolnej formie (wiersza, piosenki, zdjęcia, rysunku, filmiku) polecą na pokładzie OSIRIS-REx na asteroidę Bennu jesienią tego roku. Jeżeli macie genialną odpowiedź, śpieszcie się:  termin upływa o 7.59 w poniedziałek 21 marca czasu środkowoeuropejskiego. Zasady uczestnictwa znajdziecie na stronie misji.

Zdjęcie tygodnia: biblioteka Brandenburskiego Uniwersytetu Technologii w Cottbus.

Źródło: http://imagodeigallery.com

Girl in a band, Kim Gordon

Girl in a band, Kim Gordon

 Atom Bomb Sky, New York, William Klein, 1955 r. 

Kim Gordon nie jest zbyt wylewną osobą, bardzo oszczędnie i ostrożnie dobiera słowa. Wywiad z nią musi być dla niektórych ogromnym wyzwaniem, bo na pytania potrafi odpowiedzieć jednym zdaniem albo z rozbrajającą szczerością jeszcze krócej: I don’t know. W swoich wspomnieniach „Girl in a band” bardziej otwiera się przed czytelnikiem, tak jak na scenie jest bardziej odważna. Ani na chwilę jednak nie przekracza pewnej granicy, jest bardzo ostrożna w tym, co pisze o innych i o sobie. Nie znajdziecie w jej książce pikantnych szczegółów z życia z mężem Thurstonem Moorem ani z ich rozstania. Nie ma tam plotek ani głośnych skandali, chociaż można dostać zawrotu głowy od nadmiaru znanych nazwisk i miejsc.  „Girl in a band” to bardzo osobista, niezwykle ciekawa, pełna interesujących postaci opowieść o życiu kalifornijskiej dziewczyny – artystki.

Kim Gordon dla większości czytelników powinna być znana ze swojej muzycznej działalności . Na początku lat 80-tych założyła razem z Thurstonem Moorem Sonic Youth, zespół w kręgach fanów muzyki alternatywnej wręcz kultowy.* Trudno się zresztą dziwić, skoro grali przez dobre trzydzieści lat nie wydając chyba ani jednej słabej płyty. Sonic Youth to kawał życia i twórczości Kim, ale bynajmniej nie jedyna aktywność, jakiej poświęcała swój czas. Wychowana w słonecznej Kalifornii, w mieszczańskim domu, nie miała jednak łatwo. U jej brata dość późno zdiagnozowano schizofrenię, a wspólne dzieciństwo pozostawiło głęboki ślad. Kim wcześnie zaczęła interesować się sztuką, studiowała w Kalifornii i w Kanadzie. Na początku lat 80-tych przyjechała do Nowego Jorku, bo tam można było naprawdę być artystą. Nigdy nie zrezygnowała do końca ze swojej pozamuzycznej działalności, chociaż były okresy, w których ją ograniczała. Jej zainteresowania i to jak bardzo była związana ze sztuką wizualną widać chociażby w okładkach płyt Sonic Youth. Nie ma wśród nich żadnej przypadkowej, ale po konkretne historie koniecznie zajrzyjcie do książki. Kim podkreśla zresztą, że często bieżące zainteresowania jej i Thurstona miały ogromny wpływ na całość płyt ich zespołu.** 

Instalacja Kim Gordon „Design Office: The City Is A Garden” w nowojorskiej 303 Gallery

Przez strony „Girl in a band” przewija się tyle znanych osób, że nie sposób ich wszystkich wymienić. Od ludzi związanych ze sztuką, których poznała jeszcze w Kalifornii, po gwiazdy popkultury mieszkające w Nowym Jorku. Nawet jeżeli nie interesujecie się muzyką i nie macie pojęcia o Sonic Youth na pewno znajdziecie przynajmniej kilka znanych wam nazwisk. Miłośnicy sztuki uśmiechną się przy anegdocie o Jeffie Koonsie, fashionistki będą zazdrościć przyjaźni z Marciem Jacobsem czy ciuchów od Patricii Field (kostiumografki „Seksu w wielkim mieście”), miłośnicy filmu z zainteresowaniem dowiedzą się o znajomości z Sofią Coppolą czy Spike’m Jonse’m. Znajdzie się też coś dla fanów popkultury, bo Kim wystąpiła w serialach „Gossip Girl” i „Gilmore Girl”. To co jednak jest najbardziej interesujące, to jej spostrzeżenia i przemyślenia. Gordon jest niezwykle wrażliwą i bystrą obserwatorką. Stawia interesujące pytania o sztukę, muzykę, rolę artysty. Zastanawia się, co to znaczy być kobietą i matką w bardzo zmaskulinizowanym przemyśle muzycznym czy świecie sztuki. Otwarcie i szczerze pisze o tym, jak szukała swojego w nich miejsca. To, co mnie ogromnie ujęło i co sprawia, że z pewnością będę wracać do fragmentów tej książki jest to, że Kim nie udaje, że zna wszystkie odpowiedzi. Jak w wywiadach rozbrajająco mówi, że nie wie. Albo po prostu pozostawia znaki zapytania.  

Po tę książkę powinni sięgnąć wszyscy, których ciekawi amerykańska kultura i którzy lubią ciekawe i nieoczywiste życiowe obserwacje.

W marcu ukazało się polskie wydanie książki Kim Gordon „Dziewczyna z zespołu” w tłumaczeniu Andrzeja Wojtasika w Wydawnictwie Czarne.


*Sonic Youth zagrali w Polsce raz w 2007 roku na Heineken Opener Festival w Gdyni.
** W 1987 r. Kim i Thurston zaczytywali się w Philipie K. Dicku. To postać jego zmarłej siostry zainspirowała ich do zatytułowania kolejnego albumu Sonic Youth „Sister”. Na całej płycie jest zresztą więcej odniesień do jego twórczości, jak choćby w tytułach piosenek („Schizophrenia”).

Źródło zdjęć: www.artnet.com, www.303gallery.com

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 10

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 10


Mam nadzieję, że przygotowaliście sobie ogromny kubek kawy czy herbaty. W tym tygodniu dużo wpadło w moje wirtualne oczy. Nie zwlekajmy, zaczynajmy:
  • Książki pisane przez celebrytów jako zjawisko dotarły już do Polski. Oczywiście największy rynek i największe pieniądze są w USA. Zajrzyjcie na Business Insider, jeżeli chcecie poznać liczby, od których kręci się w głowie.
  • Czy znacie cykl "My hero" na The Guardian? Pisarze opowiadają o swoich bohaterach i inspiracjach. W tym tygodniu Margaret Drabble zachwyca się Eleną Ferrante.
  • Pamiętacie projekt Das Hochhaus? Ja zaglądam regularnie, wy też sprawdźcie, ile ciekawych pięter dobudowała autorka. 
  • Deborah Smith (tak, tak, ta, która tłumaczyła "Wegetariankę" Han Kang na angielski, powieść właśnie nominowaną do Bookera) pisze o swojej pracy jako wydawca, doświadczeniach z literaturą azjatycką i postanowieniu, by publikować dobrą literaturę kobiecą.
  • The New York Times zwiedził pierwszą księgarnię Amazona w Seattle, w której szukanie książek ma być prawie tak łatwe jak przeglądanie strony internetowej.
  • W Niemczech ukazała się właśnie biografia Franza Marca, niemieckiego malarza znanego z ekspresjonistycznych obrazów. Na pewno kojarzycie jego niebieskie konie.


Zdjęcie tygodnia: Austriacka Biblioteka Narodowa, Wiedeń.
Źródło: www.wien.info
Frankenstein, Mary Shelley

Frankenstein, Mary Shelley

William Bradford, Icebergs in the Arctic

Po powieść sięgnęłam dzięki stosikowemu losowaniu u Anii z Przeczytałam książkę. To jedno z moich postanowień noworocznych: czytać to, co już leży w domu. „Frankenstein” od dłuższego czasu spokojnie czekał w zakamarkach czytnika w katalogu, pewnie doskonale Wam znanym, „Klasyk. Trzeba przeczytać! Kiedyś...”. Tak, sięganie po książkę bardzo znaną jest trudne, bo to wdzięczny temat dla kultury zarówno wysokiej, jak i popularnej. Mamy więc filmy z Frankensteinem, seriale, muzykę, powieści. Wiadomo bez czytania, że będzie strasznie i prawie wszyscy zginą. Nic w fabule nie zaskoczy. I do pewnego stopnia tak było, bo jednak historia Mary Shelley zdołała mnie porwać i zauroczyć.

Victor Frankenstein miał szczęśliwe dzieciństwo, kochających rodziców i rodzeństwo oraz wiernego przyjaciela. Był ciekawy świata i głodny wiedzy. Chciał stworzyć coś wyjątkowego, pracował i uczył się ciężko i bez opamiętania, zaniedbując nawet kontakty z bliskimi. Kiedy jednak jego marzenie się spełniło, nie potrafił sobie z tym poradzić. Stworzył bowiem monstrum, które przerażało jego samego. Zniknięcie potwora potraktował jak wybawienie i ogromną ulgę, zupełnie nie przewidując konsekwencji. Jego dzieło wraca i w akcie zemsty zabija bliskich i kochanych Victora, w pewnym sensie doprowadzając także i do jego śmierci. Ten wątek „Frankensteina” jest bardzo znany. Groza, science-fiction, brak dalekowzroczności człowieka, niezdolność do przewidzenia mrożących krew w żyłach konsekwencji. Opowieść Mary Shelley jest jednak czymś więcej. Jest przede wszystkim historią o potrzebie miłości, bycia kochanym i odpowiedzialności za tych, którzy pojawiają się w naszym życiu. To niezwykle piękna i smutna powieść.

Istota, którą stworzył Victor, nie ma nawet imienia. I nie nadaje mu jej narrator ani autorka. Odrzucony od pierwszych chwil swojego życia musi się zmagać z wieloma nieprzyjemnościami. Nie umie mówić, nie rozumie tego, co się wokół niego dzieje. Nikt nie wytłumaczył mu, jak należy się zachowywać wśród ludzi, jak z nimi rozmawiać. Stwór, dzięki nieprzeciętnej inteligencji, uczy się tego wszystkiego sam metodą prób i błędów, obserwując innych. Instynktownie zwraca się ku ludziom dobrym, jest zafascynowany, jak nawet posiadając niewiele, potrafią dać sobie pocieszenie i wsparcie a także chwile radości. Uczy się też czytać. (Tu przyznaję, gorąco współczułam, gdy autorka w zestawie lektur inicjujących umieściła „Cierpienia młodego Wertera”). Niestety wszelkie próby zbliżenia się do kogokolwiek źle się kończą. Olbrzymia istota budzi przerażenie i nie potrafi przebić się przez ludzką barierę strachu. Ucieka, znowu się ukrywa, jednocześnie hołubiąc w sobie żal, ogromne pretensje, że jest skazany na samotność. Odnajduje swojego stwórcę, który też nie potrafi wyzbyć się uprzedzeń, nawet nie przychodzi mu na myśl, że stworzył istotę wrażliwą i pragnącą bliskości innych. To nie mogło skończyć się dobrze.

Frankenstein nie jest potworem od momentu stworzenia, staje się nim dopiero, kiedy mimo starań nieustannie spotyka się z ludzkim odrzuceniem i strachem. Nie miał przy sobie nikogo, kto mógłby mu wytłumaczyć, kto mógłby być jego pośrednikiem i przewodnikiem po świecie. Górę biorą nad nim złe emocje i kiedy zaczyna wyrządzać krzywdę innym, nie ma już dla niego ratunku. Jego stwórca Victor nie jest tylko ofiarą niepohamowanej złości, jest także jej przyczyną. Powieść Mary Shelley zasługuje na miano utworu klasycznego, po 200 latach od napisania jej przesłanie wciąż pozostaje niezwykle aktualne.

Frankenstein: Or, the modern Prometeus, Mary Wollstonecraft Shelley, ebook z domeny publicznej Project Gutenberg, data wydania 13 marca 2013. 
 
Źródło ilustracji: wikiart.com
Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 9

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 9


Kolejny tydzień za nami, wiosny specjalnie nie widać, ale nie martwcie się podobno jest już niedaleko! Umilcie sobie oczekiwanie lekturą, a poniżej dodatkowo kilka ciekawostek do kawy:
  • Na The Guardian znajdziecie kolejne słynne monologi z dramatów Szekspira w wykonaniu fantastycznych aktorów. Nie zawsze rozumiem każde słowo, ale i tak uwielbiam ich słuchać  dla interpretacji, nastroju i dla akcentu. 

Obowiązkowo zdjęcie tygodnia: Biblioteka i dom kultury w Vennesla w Norwegii.
Źródło: www.helenhard.no

Copyright © 2016 Niekoniecznie Papierowe , Blogger