Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 30

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 30

W tym tygodniu ogłoszono długą listę nominowanych do jednej z bardziej znanych i prestiżowych nagród literatury anglojęzycznej Man Booker Prize. Kto wygra? Pytanie interesujące, ale nie zapominajmy, że lato to też świetna okazja do rozważania innych książkowych tematów:
  • Ile książek zabrać ze sobą na wakacje? A ile przywieźć do domu, żeby stać nas było jeszcze na nadbagaż? Jedna z niemieckich linii lotniczych wyszła molom książkowym naprzeciw. Kilogram książek można przewieźć za darmo. Zaraz, zaraz... ile ważą "Księgi Jakubowe"? 
  • Gdybyście nie wiedzieli, co ze sobą zabrać (o ile to w ogóle możliwe!) Die Zeit przygotował listę wakacyjnych lektur po niemiecku albo sprawdźcie co zaproponuje Wam wydawnictwo Penguin.
  • O Cervantesie i jego Don Kichocie, ale przede wszystkim o tym, jaką rolę odegrali w historii literatury można poczytać tu
  • Kilka linków poświęconych Bookerowi: o tym, że Amerykanie wygrali z Brytyjczykami i innych niespodziankach; o tym, że podobnie jak Oskar jest zbyt biały; o tym, czy JM Coetzee wygra po raz trzeci i wiele innych.
  • I na sam koniec znaleziony dla Was pierwszy rozdział z nominowanej do nagrody powieści kanadyjskiej autorki Madeleine Thiene "Do not say we have nothing".


Zdjęcie tygodnia: rozkładana biblioteka w Newmarket, Kanada.
Źródło: pinterest.com


Dzienniki gwiazdowe, Stanisław Lem

Dzienniki gwiazdowe, Stanisław Lem

Bardzo nie lubię nie kończyć książek. Nawet tych, które mi się nie podobają. Męczę się i dręczę, ale czytam. Zazwyczaj. W moim życiu czytelnika są jednak dwie lektury, które odłożyłam kiedyś po stu stronach. Jedną z nich są „Dzienniki gwiazdowe”. A może powinnam już użyć czasu przeszłego? Były. Bo to drugie podejście po kilkunastu latach było bardzo udane. Nie było mowy o żadnych mękach czy udrękach a mój apetyt na Lema tylko wzrósł. Muszę się Wam przyznać, że „Dzienniki Gwiazdowe” spełniły wszystkie moje oczekiwania ale i zaskoczyły mnie ogromnie. Niby wiedziałam czego się spodziewać, jednak wielcy pisarze mają to do siebie, że nigdy do końca nie będą przewidywalni. Myślę też sobie, że to w sumie dobrze, że nie skończyłam tej książki za pierwszym razem. Chyba niewiele bym z niej zrozumiała.

Co było zatem w „Dziennikach” czego się spodziewałam? Ano, to wszystko o czym mój Ojciec przez lata wspominał.

Przede wszystkim niesamowite poczucie humoru. I to na wielu płaszczyznach, zabawy słowami (ach, te neologizmy!), sytuacjami, anegdotkami, ale też delikatnymi aluzjami, wręcz niewidocznymi na pierwszy rzut oka, nabierającymi sensu dopiero po przeczytaniu całości. Do tego Lem często sięga po pastisz i absurd, zwłaszcza gdy kpi z wszelkich systemów politycznych czy gospodarczych.

Poza tym, niesamowita wyobraźnia Lema. I nie chodzi tu tylko o wynalazki, które potem (pop)kultura przemieliła na wiele możliwych sposobów (słynne Ojcowe „Lem już to wszystko opisał”), ale też wszystkie światy, które odwiedza Tichy czy istoty, które poznaje. Niektóre z opowieści wzbogacone są nawet o rysunki!

Poniższy obraz to nie dzieło Lema ale obraz chilijskiego malarza Roberto Matty, 
"Envelons les cartes (Zbierzmy karty)", 1957 r.  
Źródło: mat. prasowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Lubię też u Lema błyskotliwość i świeżość spojrzenia, dzięki wysyłaniu Ijona w kosmos może zmusić nas do spojrzenia na Ziemię i samych siebie z dystansu, genialnie podkreśla codzienne absurdy wszelkich dziedzin życia.

Kolejną rzeczą jest też wielopłaszczyznowość opowieści. Przygody Tichego czyta się jak raporty z podróży kosmicznych i jako metafory naszego obecnego życia na Ziemi. Fakt, że „Dzienniki” były tworzone przez ponad trzydzieści lat jeszcze bardziej to podkreśla. Pierwsze podróże są bardziej anegdotyczne, ale im więcej lat mija tym się stają poważniejsze i tym więcej w nich ziemskich spraw.

„Dzienniki gwiazdowe” przyniosły mi jednak wiele zaskoczeń. Zacznę tu nawiązując do poprzedniej myśli. Zaskoczyła mnie powaga i pewien smutek późniejszych podróży Ijona Tichego. Przy niektórych opowieściach* przy czytaniu pierwszego zdania przechodziły mnie ciarki po plecach i wiedziałam, że ani śmiesznie ani przyjemnie nie będzie. Podobne uczucie towarzyszyło mi ostatnio przy czytaniu ... opowiadań Kafki. Naprawdę, nie spodziewałam się aż tak ciężkiego kalibru.

Zdziwiło mnie też, że w „Dziennikach” mało jest Tichego. Jest trochę takim podróżnikiem, którego czasem w ogóle nie ma.

Zachwycił mnie też Lem filozof. Tak, tak, zwłaszcza „Podróż dwudziesta pierwsza” i porywające rozważania o Bogu, wierze, religii i kondycji człowieka. Nie waha się zastanawiać nad sprawami ostatecznymi i nierozwiązywalnymi. Koniecznie muszę wrócić do tej opowieści.
 
I kolejny Matta. Musicie przyznać, że to klimat żywcem wyjęty z "Dzienników". Les Grandes expectatives. Cycle: L’Honni aveuglant (Wielkie nadzieje. Cykl: Oślepiający banita), 1966 r. 
Źródło: mat. prasowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Zafascynowała mnie też niesamowita inteligencja Lema. Mam nadzieję, że nie brzmi to zbyt dziwnie, ale naprawdę niektóre z przygód Ijona są po prostu genialnie skonstruowane. Taka na przykład „Podróż dwudziesta czwarta”, w której pod powierzchowną kpiną z systemów kapitalistycznych ukryta jest ostra drwina z socjalizmu. Ciekawe ile cenzorzy rozumieli czytając Lema.

Niesamowite też jak wciąż aktualny jest Lem. I zastanawiam się czy to świadczy bardziej o jego genialności i umiejętności przewidywania? Czy jest to po prostu okropna i smutna cecha ludzkości, że w sumie niewiele się przez dziesięciolecia a nawet stulecia zmieniamy. 

Zostawiam powyższe luźne spostrzeżenia bez specjalnej klamry. W planach mam przecież kolejne lektury Lema, więc będę do nich wracać. Jestem też ciekawa co Wy o tym wszystkim sądzicie?


*”Ze wspomnień Ijona Tichego”.
 
Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 29

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 29

Prasówka bez zbytnich wstępów. Po prostu kilka ciekawych artykułów. Miłego weekendu!
  • Florence Welsh zagrała w tym roku na Openerze. Zajrzyjcie na Book Riot jeżeli chcecie się dowiedzieć więcej o jej życiu z książkami.
  • 10 podobno najmodniejszych innowacji, które każdy czytający znać powinien. Hm... mnie zaintrygowała The Espresso Book Machine. A Was? 
  • W The New York Times o książce opisującej głośne zabójstwo Amerykanki w Południowej Afryce w 1993 r. a także o tym, jak wygląda kraj Nelsona Mandeli dwadzieścia lat po zniesieniu apartheidu. 

Biblioteka Uniwersytecka Yale, New Haven, Connecticut, USA.
Źródło: yaleadmissions.tumblr.com



Biała Rika, Magdalena Parys

Biała Rika, Magdalena Parys

Pierwsze zachwyty nad powieścią Magdaleny Parys mówiły mojej wewnętrznej selektorce, że to raczej nie jest książka dla mnie. Miałam szczery zamiar trzymać się od niej z daleka, ale okazało się, że to książka o Szczecinie. Chociaż na spotkaniach autorka mówiła, że dla niej jest o Gdańsku. Tak czy siak, Szczecin tam jest. Gdańsk oczywiście też, no i Berlin jeszcze. Kupiłam więc i przeczytałam. I wciąż się zastanawiam czy powinnam była.

Dlaczego? Bo Magdalena Parys nie chciała jej napisać.

Autorka miała do dyspozycji świetną historię i całkiem niezły pomysł na jej opisanie, ale jego wykonanie nie przekonało mnie. Zaczyna od historii babci Riki, która w 1945 r. przyjechała do Szczecina z dziadkiem Karolem. Poznali się podczas wojny w Niemczech, gdzie on pracował jako robotnik przymusowy. Rika miała siostrę bliźniaczkę, w której Karol też się kochał, chyba. Brzmi fantastycznie, prawda? Dawne dzieje i rodzinne historie, które każdy pamięta inaczej, gdzie o każdy szczegół można się spierać z bliskimi godzinami, skłaniają do zastanowienia się nad tym, ile z tego co pamiętamy jest prawdą. Czy ma znaczenie, że torebka mamy była z Pewexu a nie z komisu? Albo na odwrót. Czy jeżeli zaczynają nam się mieszać daty, nazwy ulic to znaczy, że nie wydarzyło się to, co tak miło bądź niemiło wspominamy? Naprawdę pomysł powieści jest znakomity.

Stare Miasto, Szczecin z lotu ptaka, 1945 r.
Źródło: sedina.pl
No dobrze. To co tak mnie irytuje w jego wykonaniu? Autorka wprowadziła do powieści głosy członków rodziny Dagmary-narratorki. Ich wypowiedzi pisane są kursywą i z początku wydaje się, że mają właśnie dbać o prawdziwość szczegółów historii albo wzbogacać ją o inny punkt widzenia. Czasem są irytujące jak każda rodzina. Niestety pojawia się też postać redaktorki, która już takiego uzasadnienia nie ma. Jej uwagi wydają mi się zbędne, jakby autorka koniecznie chciała o czymś napisać i nie znalazła innego sposobu. Zbędne były też liczne powtórzenia czy wyjaśnienia o czym będzie później w kolejnym rozdziale. Ciekawe, że głosy rodziny a nawet redaktorki znikają wraz z rozwojem powieści. Albo zostają dosłownie pozbawione kursywy i wplecione w jej „główny nurt”. Nie jestem też wielką fanką drzewek genealogicznych niby rysowanych ręcznie, które pojawiają się na początku powieści. Mają one ułatwić czytelnikowi poznanie zależności rodzinnych, ale dla mnie były kolejnym wybiegiem, nic nie wnoszącym do samej opowieści. 

 „Biała Rika” dzieli się więc u mnie na dwie części. Pierwszą z kursywą, redaktorką i rysunkami. Niezbyt udaną. I drugą, ze starszą już narratorką, świetnie napisaną, bez zbędnych uwag i rozpraszaczy, wciąż pełną humoru i autoironii choć traktującą o ważnych sprawach (poszukiwaniu własnej tożsamości, miejsca w świecie, itd.). Gdyby tylko cała książka była taka!

Szczecin z lotu ptaka, XXI w.
Źródło: www.cezaryskorka.pl
„Biała Rika” jest lekkim rozczarowaniem i trochę zmarnowaną szansą. Nie czytałam wcześniej Magdaleny Parys, a i tak zdołała mnie przekonać, że jest świetną pisarką. Myślę, że książki, które naprawdę chce napisać,  są  znakomite. Nie skreślam więc z listy do przeczytania „Magika”. Ba! Nawet dam jej kolejnej powieści szansę.

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 28

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 28

Czy Wy też macie wrażenie, że 2016 rok jest dziwny? Bardzo niespokojny politycznie, ale też w innych dziedzinach życia nie szczęści nam niespodzianek. 
  • Ominęła mnie pierwsza fala Pokemanii, więc przyznaję, że tej obecnej nie rozumiem zupełnie. A okazuje się, że może mieć sporo wspólnego z książkami. Podrzucam Wam artykuły z LA Times, Publishersweekly i Book Riot jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej. 
  • W Klagenfurcie odbywa się interesujący festiwal literatury, podczas którego przyznaje się Nagrodę im. Ingeborg Bachmann. W tym roku otrzymała ją mało znana brytyjska pisarka Sharon Dodua Otoo za swój drugi tekst w języku niemieckim.
  • The Guardian proponuje listę lektur, które pomogą zrozumieć Brexit. Wśród nich znajdziecie np. Hannah Arendt, którą poleca Elif Shafak. 
  • A The New York Times Book Review pyta Hertę Müller, oczywiście o książki. 
 
Letnia biblioteka IKEA w Australii na plaży Bondi
Źródło: ideenwunder.at
 
 
 
O tym, jak dzięki Andre Agassiemu zostałam psychofanką rugby

O tym, jak dzięki Andre Agassiemu zostałam psychofanką rugby


Opowiedziałam tę historię już wszystkim: rodzinie, przyjaciołom, koleżankom i kolegom z pracy a także przypadkowo spotkanym przechodniom. Tak, zwiariowałam. Najbardziej chyba z radości, że długo po osiemnastych urodzinach, kiedy człowiek jest już dojrzały i ukształtowany, może na nowo odkryć jak fajne są książki. I jak bardzo mogą wzbogacić moje życie. O co chodzi? Poczytajcie.

Andre Agassi, peruka i dżinsowe spodenki. How cool is that ?!
Źródło: ilpost.it

Początek pierwszy historii

Wszystko to wina Nieślubnego. Ma on naturalnie fascynującą osobowość i masę zainteresowań, a jednym z nich jest sport. To akurat dobrze się składa, bo moim też. Problem w tym, że ja oglądam Formułę 1, narciarstwo (przede wszystkim alpejskie) i łyżwiarstwo figurowe, a on jest fanem tenisa, hokeja i rugby. O ile z dwoma dyscyplinami zaprzyjaźnić mi się udało w miarę szybko, o tyle z rugby nie przypadliśmy sobie do gustu. Tkwiliśmy w dość chłodnych acz poprawnych stosunkach i nawet Puchar Świata jesienią 2015 roku i zakupione przez Nieślubnego bilety na ćwierćfinały nie zapowiadały ocieplenia.

Początek drugi historii

Na pewno zdarzyło Wam się spotkać kogoś, kogo polubiliście od pierwszej chwili. Jakkolwiek by tego nie nazwać: porozumieniem dusz, chemią, wspólnotą, jednym mózgiem w dwóch ciałach, od czasu do czasu przydarza się to każdemu. Uwielbiam takie znajomości, niektóre trwają do dziś, niektóre ze względu na odległości w czasie i przestrzeni niestety nie. Taką fantastyczną parę, trochę starszą od nas poznaliśmy dzięki Nieślubnemu i jego zawodowym aktywnościom. Ona jest Włoszką, on Anglikiem i wraz z dzieciakami mieszkali i pracowali w Polsce przez 3 lata. Latem 2015 roku spotkaliśmy się na kolacji. Jednym z tematów, które gorąco dyskutowało całe towarzystwo był tenis i zbliżające się US Open. Włoszka, z charakterystyczną żywiołowością, dzieliła się z nami kilkakrotnie zachwytem nad autobiografią Andre Agassiego „Open”.  Jej entuzjazm i fakt, że na lato idealne są lektury interesujące intelektualnie nie męczące sprawiły, że kilka dni później zakupiłam ebooka. Przeczytałam go szybko, co chwila sprawdzając w internecie jak też wyglądały słynne dżinsowe spodenki i niesforna peruka Andre (zdjęcie u góry). Miła, wakacyjna lektura. Kiedy w telewizji rozpoczęły się mecze US Open okazało się, że patrzę na nie zupełnie inaczej. A przede wszystkim patrzę inaczej na zawodników. Jeszcze nigdy oglądanie sportu nie sprawiało mi tyle przyjemności! 

Andre Agassi po przegranej w finale US Open 2005 z Rogerem Federerem
Źródło: www.dailymail.co.uk

Właściwa ścieżka 

Podczas meczu Rogera Federera (o którym Agassi oczywiście pisze) dostałam olśnienia, jak zmienić nadchodzącą jesień z rugby w coś ciekawego i interesującego. Oznajmiłam Nieślubnemu, że zamierzam ocieplić moje stosunki z tym sportem i potrzebuję do tego książki. Najlepiej, żeby to była autobiografia, nie musi być wybitna, ale zawodnika, który czynnie gra w rugby. I tak na mój czytnik trafiła opowieść Richiego McCaw, wówczas jeszcze kapitana drużyny Nowej Zelandii, jednego z najlepszych zawodników tej dyscypliny na świecie. Richie nie ma zbyt wiele litości dla czytelnika, który nie wie do czego służy jajowata piłka. Prawie od pierwszych stron zostałam rzucona na głęboką wodę i musiałam przebrnąć przez szczegółowy opis meczu. Nie rozumiałam nic oprócz tego, że przegrali. Zacisnęłam jednak zęby i po kilku sesjach z Youtubem i wariacjami nt. „Rugby for beginners”  zaczęłam z większą przychylnością zaglądać do ebooka. Im więcej rozumiałam, tym bardziej mi się podobało. I książka, i rugby. Ostatecznie wpadłam po uszy. Co gorsza na horyzoncie miałam już dwie kolejne książki do przeczytania. Tak, autobiografie rugbystów, ale o samych książkach napiszę może kiedy indziej. 

Czy wiedzieliście, że Puchar Świata w Rubgy był najbardziej dyskutowanym wydarzeniem sportowym w internecie? Kilka ciekawostek na tle najpiękniejszych momentów. 
 
Kiedy wspominam jesień 2015 roku to chce mi się śmiać. W wieku, w którym człowiek powinien wykazywać się rozsądkiem a lektury wybierać z rozwagą, wkręciłam się jak nastolatka. Niektórzy patrzą na mnie ze zdziwieniem a czasem i politowaniem. Jeżeli dzięki książkom, mogłam nie tylko się czegoś nauczyć (a wierzcie mi, spalony w piłce nożnej to pikuś w porównaniu z regułami rugby), ale jeszcze zdobyć nowe hobby, temat do niekończących się dyskusji z Nieślubnym a przy tym świetnie się bawić oglądając sport na żywo, to trudno! 

Na dowód, że z całej tej historii wyciągnęłam też bardziej literackie wnioski, szykuję dla Was wpis o autobiografiach sportowców. Tymczasem chętnie przeczytam czy i Wam przydarzyło się coś podobnego?


Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 27

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 27

Nie wiem jak Wam, ale mnie lato skutecznie obrzydza siedzenie przed monitorem, zwłaszcza w weekendy. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tę lekką nieregularność i pamiętajcie, że zawsze możecie nadrobić artykuły z ostatniego półrocza. W tym tygodniu wypatrzyłam takie oto ciekawostki:
  • Znacie Amy Schumer i jej świetny program? Jeżeli nie, koniecznie znajdźcie na Youtube skecze pod hasłem "Inside Amy Schumer". Dobra, ale i mądra zabawa gwarantowana. Główna autorka programu wydawała właśnie zbiór esejów. I podobno nie można przestać się smiać przy ich czytaniu. 
  • Ciekawa dyskusja na stronach The New Your Book Review o tym, które książki zasługują na kontynuację (tzw. sequel). A może Wy macie jakieś propozycje?
  • W FAZ artykuł, który mnie zaskoczył. Słowenia chciałaby zostać w 2020 gościem honorowym Targów Książki we Frankfurcie. Jednym z argumentów jest największa liczba poetów na mieszkańca w Unii Europejskiej. I podobno niektórzy osiągają status gwiazd. Fascynujące!
  • A skoro o poezji mowa to poczytajcie w The Guardian o poecie, który podczas festiwalu muzycznego w Glastonbury serwował uczestnikom wiersze. Na codzień chodzi od drzwi do drzwi w Newcastle i raczy mieszkańców wersami swojego autorstwa. Poeta akwizytor?

Zdjęcie tygodnia: biblioteka na świeżym powietrzu w Gent w Belgii.
Źródło: thisiscolossal.com



Umrzeć na wiosnę, Ralf Rothmann

Umrzeć na wiosnę, Ralf Rothmann

M. poznaliśmy na festiwalu muzycznym. Jest nauczycielem w Münster niemieckim mieście z największą liczbą rowerów w przeliczeniu na mieszkańca. Parę lat temu postanowił przyjechać na kilka dni do Warszawy. Jego pociąg dotarł na Dworzec Centralny kilkanaście minut przez siedemnastą pierwszego sierpnia. To biało-czerwony dzień wyjący syrenami. Uprzedziliśmy M. w co się pakuje, ale to my a nie on byliśmy zakłopotani. On przyjechał do Warszawy z misją. Przez kilka dni chodził z mapą i notatkami w ręku. Praktycznie zwiedził całą nieistniejącą Warszawę. Zadawał masę pytań. Najbardziej w pamięci zapadło mi jednak to, co powiedział któregoś wieczoru: Wiecie, mój dziadek był na froncie wschodnim. Pracował na kolei. Podobno, bo tylko tyle mi w domu powiedzieli. Sam nie wiem czy „tylko”... 

Ralf Rothmann w swojej książce „Umrzeć na wiosnę” opisuje jedną z tysiąca takich nigdy nie opowiedzianych historii. Walter ma dziewczynę, przyjaciół, lubi swoją pracę dojarza. Ma raptem siedemnaście lat, gdy do wsi przyjeżdżają rekruterzy Waffen-SS i zmuszają go do zostania ochotnikiem. Zimą 44-go trafia więc na węgierski front w sam środek rozkładu i zgnilizny. Wydaje się, że ma szczęście, bo zostaje kierowcą i nie musi walczyć. Walter to dobry chłopak. Wykonuje rozkazy bez przesadnego zaangażowania. W miarę możliwości stara się pomagać innym, opiekuje się swoim przyjacielem, ratuje życie kompanowi z oddziału, próbuje odszukać grób ojca. Gdy jego przyjaciel popada w tarapaty, stara się go z nich wyciągnąć. Ostatecznie robi jednak to, co mu każą. To co inni. Strzela. 

Rothmann opisuje wojnę z całym jej okrucieństwem, w stadium, w którym już nikt nie oszukuje się, że chodzi o coś więcej niż zabijanie. Pokazuje bezsens tamtego czasu bez patosu i wydumania. Główny bohater nie walczy z wiatrakami, nie porywa się na romantyczne gesty, próbuje być przyzwoity, ale nie rozdziera szat, nie wygłasza płomiennych tyrad. Bo czy tak naprawdę ma jakiś wybór? Rothmann nie oskarża, ale też nie usprawiedliwia swojego bohatera. Pokazuje historię człowieka, który zrobił to, co tysiące innych. Przetrwał.  

Éva Besnyö, Boy with a cello, 1931
Źródło: www.scuoladariovettori.org
O tej książce w Niemczech było głośno. Krytycy tygodnika „Der Spiegel” uznali ją za najlepszą powieść 2015 roku. W Polsce ukazała się więc dość szybko, chociaż pewnie nie wszystkim przypadnie do gustu. Dlaczego? Bo to powieść bez fajerwerków i grania na emocjach, nie ma w niej osądzania, moralizowania czy besserwisserstwa. Warto jednak po nią sięgnąć, przeczytać z uwagą i dłużej zastanowić. To jest historia dziadków takich ludzi jak nasz znajomy M.

Umrzeć na wiosnę, Ralf Rothmann, tłum. Aldona Zaniewska, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2016.
Copyright © 2016 Niekoniecznie Papierowe , Blogger