A może nie jest tak źle czyli program Kawiarni Literackiej na OFF Festivalu 2017 w Katowicach

A może nie jest tak źle czyli program Kawiarni Literackiej na OFF Festivalu 2017 w Katowicach

Pewne tematy powracają w dyskusjach publicznych jak bumerang albo raczej jak pory roku, bo mniej więcej w podobnym okresie. Taką kwestią jest ocena stanu czytelnictwa w Polsce a temperatura rozmów sięga zenitu przy okazji publikacji corocznego raportu Biblioteki Narodowej. Czasem jednak w natłoku smutnych informacji trafia się jedna, która poprawia humor. Ostatnio był to dla mnie program Kawiarni Literackiej na OFF Festivalu 2017.  Moja radość jest ogromna, bo po zeszłorocznej klapie miałam wątpliwości czy uda się uratować to świetne wydarzenie. I kiedy książki i rozmowy o nich znikają z telewizji, radia czy Openera, sierpień w Katowicach napawa optymizmem. 

Poniżej znajdziecie szczegółowy program z wyróżnieniem tych spotkań, na których pojawię się na pewno. Gdybyście mieli ochotę na wspólną kawę, dajcie znać!

Kilka słów od organizatora i kuratorki Sylwii Chutnik:  
Tegoroczna Kawiarnia Literacka będzie nawiązywała do atmosfery czytania w domu. Gdzieś na łóżku lub w wygodnym fotelu. Spokojnie i wbrew natłokowi pracy i codziennej szamotaninie. Motywem przewodnim naszych literackich rozmów jest wspólnota. Na chwilę zawiesimy spory i podziały zastanawiając się, czy jest coś, co nas łączy i sprawia, że możemy powiedzieć: „wszyscy”?

Zapraszamy na debaty i słuchowiska, czyli czytanie książek przez ich autorów i autorki wraz z akompaniamentem muzyków. W trakcie festiwalu zobaczyć będzie można wystawę okładek książek zaproszonych gości, w ramach akcji „Oceń książkę po okładce”. W namiocie Kawiarni znajdować się będzie również księgarnia, gdzie będzie można oddać się najważniejszej czynności na świecie: kompulsywnym zakupom książek.

 

Piątek, 4 sierpnia

17.35-19.35 Wszyscy jesteśmy dziwni
Łatwo nazwać kogoś wariatem, ale co stanie się, kiedy ktoś powie tak o nas? Jakie są normy społeczne i kto zasługuje na miano Innego? Czy można być dumnym dziwakiem i jaka jest cena życia na marginesie. Porozmawiamy z Karoliną Sulej (dziennikarką i kulturoznawczynią, której książka o Coney Island i Paradzie Syren będzie miała premierę za kilka tygodni) i Maciejem Sieńczykiem (rysownikiem, kolekcjonerem i autorem książki „Wśród przyjaciół”). 

Zajrzę na początek, bo potem lecę na koncert. No i zestawienie Karolina Sulej + Sylwia Chutnik nie jest niczym nowym. 

19.35-21.35 Wszyscy boimy się wojny
Wojna już trwa. W krajach ościennych, na Dalekim Wschodzie, za drzwiami. Pytanie, kiedy przyjdzie i do nas – a może już staliśmy się żołnierzami, nie zdając sobie z tego sprawy? O co w takim razie walczymy i czy jest możliwa dezercja? Do tych rozważań zaprosiliśmy Grażynę Plebanek, pisarkę mieszkającą na co dzień w Brukseli i Ziemowita Szczerka, dziennikarza i pisarza odkrywającego meandry wschodnich lądów.

Wpadnę na końcówkę, chyba, że Trupa Trupa nie da rady na Scenie Głównej. 

21.40 Słuchowisko, czyli Michał Witkowski czyta fragmenty nowej książki „Alexis”

Sobota, 5 sierpnia

17.35-19.35 Wszyscy jesteśmy z Lema 
Stanisław Lem odkrył przed nami kosmos, roboty, nowoczesność, która stała się dość szybko czymś oczywistym. Odkrył też człowieka. A w czasie naszej rozmowy Wojciech Orliński odkryje dla nas Lema. Pomoże mu w tym Szymon Kloska, bibliofil, dziennikarz.

Muszę. To chyba jasne? :)

20.00-22.00 Wszyscy płaczemy
Pewnie, że trzeba być człowiekiem sukcesu. Uśmiechniętym i zadowolonym. Jeśli jest nam smutno, to zawsze można łyknąć tabletkę lub iść na terapię. Lub się po prostu rozpłakać.O tym, jak to jest być ostentacyjnie nieszczęśliwym, opowiedzą: Małgorzata Halber, dziennikarka muzyczna i autorka „Najgorszego człowieka na świecie”, Natalia Fiedorczuk-Cieślak, autorka „Jak pokochałam centra handlowe”, wokalistka oraz Robert Rient, autor reportaży o Świadkach Jehowy.

0.05 Słuchowisko Natalii Fiedorczuk-Cieślak, czyli fragmenty  „Jak pokochałam centra handlowe”, przy akompaniamencie żeńskiej zespołu Wilcze Jagody.

Niedziela, 6 sierpnia

17.40-19.40 Wszyscy jesteśmy zwierzętami
Oczy zwrócone w stronę przyrody. Bo najpierw ja zepsuliśmy, a teraz mamy na ten temat refleksję. Tylko czy drzewa i zwierzęta nam wybaczą? O ptakach, wilkach i komarach porozmawiamy ze Stanisławem Łubieńskim, autorem  książki „Dwanaście srok za ogon”.

Po zeszłorocznym sukcesie frekwencyjnym to takie trochę pójście na łatwiznę. Ale wpadnę posłuchać

19.30 Wszyscy lubimy, żeby się coś działo
Proza gatunkowa, przygody i akcja: co łączy starą Warszawę, powieść dla młodzieży i podsłuchiwanie swojego ojca? Opowiedzą nam o tym Julia Szychowiak, poetka, Rafał Kosik, najpopularniejszy autor powieści dla młodzieży i Grzegorz Kalinowski, autor cyklu „Śmierć frajerom”.

21.40 Słuchowisko Szczepana Twardocha przy akompaniamencie Kobiety z Wydm. 

Może zajrzę na chwilę, bo za autorem nie przepadam. 

Partnerem Kawiarni Literackiej na OFFie jest Empik. Materiały ze strony organizatora off-festival.pl
 
Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 76

Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 76

Na koniec długiego weekendu mam dla Was kilka bardzo ciekawych artykułów:
  • W The New York Times znajdziecie odpowiedzi na wiele pytań jaką książkę czytać: w drodze do pracy, podczas wakacji, w klubie miłośników książek o sporcie, itp., itd. 
  • 270 lat temu powstała przepiękna książka o tym, jak mieszać kolory. Zajrzyjcie!
  • I na koniec bardzo interesujący wywiad o poezji, tłumaczeniu i życiu w różnych językach na stronach Los Angeles Review of Books.  

Zdjęcie tygodnia: Biblioteka Centralna Katolickiego Uniwersytetu Północy, Antofagasta, Chile. 
www.archdaily.com

Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 75

Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 75

Dzisiaj dużo ciekawostek ze świata książek!
  • Arundhati Roy jest autorką książki, która wywarła na mnie dawno temu ogromne wrażenie. Dwadzieścia lat po "Bogu małych rzeczy" autorka powraca z nową powieścią. Już się nie mogę doczekać lektury! A więcej informacji znajdziecie zarówno na stronach Frankfurter Allgemeine Zeitung jak i The New York Times
  • Dla tych, którzy nie boją się słowa feminizm, The New York Times poleca (ale też i odradza) kilka ciekawych pozycji. W tym nowy manifest Chimamandy Ngozi Adichie.
  • W Slate znajdziecie esej o tym, czego pewna pisząca matka nauczyła się od autystycznego syna. 
  • A na koniec krótkie animowane podsumowanie, czego możecie się spodziewać po finalistach nominowanych do nagrody International Man Booker.


Zdjęcie tygodnia biblioteka Uniwersytetu Wirginii, Stany Zjednoczone.
fot. Larry Harris, źródło: archdaily.com

W stronę Swanna, Marcel Proust

W stronę Swanna, Marcel Proust

Na pewno znacie to przyjemne uczucie podczas lektury książki, kiedy przestaje Was obchodzić co się dzieje naokoło, kiedy czytane zdania zapierają dech w piersiach a w głowie jedyną myślą, która odrywa od lektury jest pewność, że właśnie obcujecie z arcydziełem. Strasznie patetycznie to brzmi, ale tak właśnie wyglądało moje spotkanie z pierwszym tomem "W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta. Nie bójcie się tej powieści. Jest ona otoczona jakąś niezrozumiałą dla mnie legendą niedostępnej, kiedy w rzeczywistości to jest prawdziwa literacka uczta. Warto się za nią zabrać wiosną, kiedy łatwiej zrozumieć zachwyty nad kwitnącymi głogami czy smakiem szparagów. 

Nie wiem, ile jeszcze lat "W stronę Swanna" czekałoby na półce na swoją kolej, gdyby nie Nabokoviada Nai i Pyzy. Tym razem akcja czytania powieści omawianych w wykładach rosyjskiego pisarza cieszyła się ogromną popularnością, bo swoje wrażenia spisały też Olga i Lolanta, a żeby nie było zbyt kobieco o równowagę zadbał Zacofany w Lekturze, który co prawda wpisu nie popełnił, ale bez niego nie byłoby dyskusji w komentarzach. Koniecznie przeczytajcie, co nas tak głęboko poruszyło i dlaczego wszyscy (chyba mogę zrobić takie zbiorowe podsumowanie) zachwycamy się Proustem.  

Dzieło Francuza jest niezwykłe i wyjątkowe z wielu powodów, a jednym z nich jest obecność i znaczenie jakie odgrywa w nim sztuka, w tym oczywiście malarstwo. Proust bardzo często przy jego pomocy opisuje fizyczność i charakter postaci bądź całych scen. Nabokov twierdzi, że za tym zabiegiem stoją dwie racje: "Główna to oczywiście ta, że dla Prousta sztuka jest wyłączną wartą zainteresowania rzeczywistością. Druga racja jest bardziej prywatnej natury: opisując młodych mężczyzn, pisarz ukrywał swą wielką wrażliwość na męską urodę pod maską ogólnie znanych obrazów, opisując zaś młode kobiety, ukrywał pod tymi samymi maskami obrazów swój indyferentyzm wobec kobiet i swą niezdolność opisania ich uroku"(1). Dzięki temu na kartach powieści Proust wymienia podobno ponad stu malarzy tworzących na przestrzeni kilkuset lat. Eric Karpeles stworzył nawet album z obrazami wymienionymi w "W poszukiwaniu straconego czasu", który może być ciekawym uzupełnieniem lektury.

Nie byłabym więc sobą, gdybym nie podzieliła się z Wami moimi ulubionymi malarzami z kart "W stronę Swanna" Prousta.  

 

Jan Vermeer, Toaleta Diany, ok. 1655 r.,  w zbiorach muzeum Mauritshuis w Hadze

"Teraz, kiedy wrócił do swego stiudium o Vermeerze, powinien by się udać na kilka dni przynajmniej do Hagi, do Drezna, do Brunszwiku. Był przekonany, że pewna Toaleta Diany, którą kupił Mauritshuis na wyprzedaży Goldschmidta jako Nikolasa Maes, była w istocie Vermeerem. I byłby chciał móc na miejscu przestiudować ten obraz, by utrwalić swoją pewność"(2).
Źródło: commons.wikimedia.org


Obraz jest uznawany za jedno z dwóch młodzieńczych dzieł holenderskiego malarza i nie przypomina ani tematyką (scena mitologiczna), ani stylem, ani kompozycją tych najbardziej znanych. Proust wplótł w powieść prawdziwą historię. W 1876 r. obraz zakupiono jako dzieło Nikolasa Maesa i dopiero podczas restauracji odkryto sygnaturę Vermeera. Wątpliwości co do autorstwa rozstrzygnięto na początku XX w., chociaż alternatywnych teorii nie brakuje i dziś. Mnie w tym obrazie urzekają kolory, przede wszystkim żółcie i błękity a także wyjątkowa miękkość, jakby nałożony filtr fotograficzny łagodzący kontury. To dzięki tym elementom mogę uwierzyć, że to obraz Vermeera van Delft.

 

Charles Gleyre, Wieczór (Stracone złudzenia), 1843 r., w zbiorach Muzeum Orsay w Paryżu

"Czasami przez popołudniowe niebo przechodził księżyc, biały jak chmura, dyskretny, bez blasku, niby aktorka, która nie gra w tej chwili i która w zwykłej sukni patrzy z loży przez chwilę na swoich kolegów, chowając się w cień, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Lubiłem odnajdywać jego wizerunek na obrazkach i w książkach, ale – przynajmniej w pierwszych latach, zanim Bloch przyzwyczaił moje oczy i myśli do subtelniejszych harmonii – owe dzieła sztuki były bardzo różne od tych, w których księżyc wydawałby mi się piękny dziś, a w których nie byłbym go poznał wówczas. Była to na przykład jakaś powieść Saintine’a, jakiś pejzaż Gleyre’a, gdzie księżyc rysuje wyraźnie na niebie srebrny sierp, owe dzieła – jak moje własne ówczesne wrażenia – naiwne i niepełne. Gust mój ówczesny gorszył siostry mojej babki"(3).
Źródło: commons.wikimedia.org

Jak widzicie Proust nie opisuje dokładnie tego obrazu Gleyre’a. Francuski malarz, którego uznaje się za przedstawiciela akademizmu, zwłaszcza w swojej późniejszej twórczości dość często malował krajobrazy. Szczególnie upodobał sobie je w momentach zmiany o świcie bądź zmierzchu. Pośród wielu dzieł to właśnie w "Wieczorze" księżyc ma kształt sierpu.

 

Sandro Botticelli, Życie Mojżesza (albo Próby Mojżesza), 1481-1482, fresk w Kaplicy Sykstyńskiej w Rzymie

"Albo też patrzała na niego chmurnym wzrokiem, wówczas Swann oglądał twarz godną znaleźć się w "Życiu Mojżesza" Botticellego; przenosił ją tam, dawał szyi Odety właściwe nachylenie i kiedy ją tak całkiem namalował temperą w XV wieku na ścianach Sykstyny, myśl, że ona mimo to jest tu, przy fortepianie, teraz, że ją można całować i mieć, idea jej materialności i jej życia upajała go z taką siłą, że z błędnym wzrokiem, z żarłocznie napiętymi szczękami rzucał się na tę dziewicę Botticellego i zaczynał ją szczypać w policzki"(4).
Źródło: commons.wikimedia.org

Sandro Botticelli to jeden z malarzy szkoły florenckiej, bardziej znany dziś niż kilkaset lat temu. Przez prawie 300 lat mało kto pamiętał o tym włoskim lokalnym artyście, do czasu, gdy jego obrazy w połowie XIX w. dotarły do Anglii. "Wiosna" i "Narodziny Wenus" Botticellego weszły na stałe do kanonu światowego malarstwa, a wyidealizowany obraz kobiety stał się dla wielu wzorem piękna. Jest to tym ciekawsze, że gdy przypatrzeć się uważnie można dostrzeć zaburzone proporcje ciała, nienaturalnie smukłe ręce, zbyt opadające ramiona i wydłużone szyje. Mimo to, a może właśnie dzięki temu, nie można odmówić postaciom kobiecym Botticellego wdzięku. Swann kilkakrotnie porównuje do nich Odetę: do Wenus, Wiosny ale i Madonny, zwłaszcza gdy na jej twarzy króluje smutek i zmęczenie. Czyż jej postać nie jest właśnie nierealną, idealną kobietą, której urokowi nie można się oprzeć?

Na specjalne życzenie Zacofanego w Lekturze zbliżenie kobiety przy studni czyli Odeta jak żywa,  źródło: commons.wikimedia.org

 

Giotto, Miłosierdzie, 1303-1305,  jeden z fresków w kaplicy Scrovegnich w Padwie

"W roku, w którym jedliśmy tyle szparagów, dziewczyna obowiązana z urzędu skrobać je była to biedna, chorowita istota, dość daleko posunięta w ciąży, w chwili gdyśmy przybyli na Wielkanoc; dziwiono się nawet, że Franciszka pozwala jej tyle latać z posyłkami i tyle robić, zaczynała bowiem z trudem dźwigać przed sobą tajemniczy koszyk, z każdym dniem pełniejszy, którego dostojne kształty odgadywało się pod obszernym kaftanem. Kaftan ten przypominał opończe okrywające niektóre symboliczne figury Giotta, których pan Swann dał mi fotografie. To on zwrócił naszą uwagę na to i kiedy nas pytał o zdrowie pomywaczki, mówił: "Jak się miewa Caritas Giotta?"

Zresztą i ona sama, biedna dziewczyna, spulchniona przez ciążę aż do twarzy, aż do policzków, które zwisały proste i kwadratowe, dosyć była w istocie podobna do owych tęgich i męskich dziewic, raczej matron, w które cnoty upostaciowały się w Arenie. I zdaję sobie sprawę obecnie, że owe Cnoty i Przywary padewskie były do niej podobne jeszcze na inny sposób. Tak samo jak obraz tej dziewczyny urósł przez dodatkowy symbol, który nosiła przed swoim brzuchem – nie wyglądając na to, aby zrozumiała jego sens, i w niczym nie odbijając na swojej twarzy piękności i ducha tego symbolu – niby zwykłe i uciążliwe brzemię, tak samo, nie zdając się podejrzewać tego, potężna chłopka, przedstawiona w Arenie pod mianem Miłosierdzia, której reprodukcja wisiała w moim pokoju szkolnym w Combray, ucieleśnia tę cnotę, mimo iż żadne pojęcie miłosierdzia nie mogłoby się wyrazić w jej energicznej i pospolitej twarzy. Piękna myśl malarza każe jej deptać skarby ziemi, ale absolutnie tak, jakby deptała winogrona, aby z nich wycisnąć sok, lub raczej jakby wstąpiła na worki, aby wspiąć się wyżej; ofiarowuje Bogu swoje płomienne serce, a raczej, powiedzmy, podaje mu je tak, jak kucharka podaje korkociąg przez okienko z sutereny komuś, kto go zażąda z okna na parterze. (...)

Mimo całego podziwu, jaki Swann głosił dla tych figur Giotta, długo nie znajdowałem żadnej przyjemności w oglądaniu ich w naszym pokoju szkolnym, gdzie zawieszono kopie, które mi przywiózł, owo Miłosierdzie bez miłosierdzia (...). Ale później zrozumiałem, że porywająca dziwność, że swoiste piękno tych fesków wypływają z wielkiej roli, jaką gra w nich symbol; a to, że jest przedstawiony nie jako symbol (skoro nie wyraża usymbolizowanej myśli), ale jako rzeczywistość, jako coś w istocie doznanego lub traktowanego materialnie, dawało dziełu coś dosłowniejszego, ściślejszego, czyniło jego naukę konkretniejszą, wymowniejszą"(5).
Źródło: wikiart.org/en/giotto
Giotto jest jednym z najczęściej wymienianych malarzy w "W stronę Swanna". Pojawia się już na samym początku powieści ale także i na końcu. Powiecie, że to przede wszystkim dlatego, że jedna z bohaterek (pomywaczka) określana jest mianem "Caritas Giotta". W tym uwielbieniu geniuszu włoskiego malarza kryje się jednak coś więcej. Włosi uważali, że od niego zaczynała się kolejna era w malarstwie. Giotto nie tylko odkrył na nowo, jak na płaszczyźnie oddać iluzję przestrzeni. Zupełnie inaczej podchodził do przedstawiania scen niż jego poprzednicy. Widz miał mieć wrażenie, że jest bezpośrednim świadkiem wydarzenia, jakby oglądał sztukę w teatrze.  Na jego obrazach można podziwiać jedną postać kilkakrotnie w różnych sytuacjach: "niby obrazy Giotta ukazujące jedną i tę samą osobę w dwóch momentach: tu leżącą na łóżku, ówdzie gotującą się dosiąść konia"(6).  Przypomina mi to sposób w jaki Proust opisuje swoich bohaterów.

Powyższy wybór to zaledwia drobna część inspiracji, jakich dostarcza lektura Prousta. Już nie mogę się doczekać kolejnych tomów i odkryć. No i oczywiście Vermeera!

A jakie są Wasze inspiracje po lekturze?

(1) Nabokov V., Wykłady o literaturze, przeł. Zbigniew Batko, wyd. MUZA SA, Warszawa 2005, s.302.
(2) Proust M., W stronę Swanna, przeł. Tadeusz Żeleński (Boy), Kolekcja Gazety Wyborczej , Warszawa 2004, s. 316.
(3) Tamże, s.144.
(4) Tamże, s.219.
(5) Tamże, s. 88.
(6) Tamże, s. 347.

Korzystałam również z "O sztuce" E.H. Gombricha, wyd. Rebis, Warszawa, wydanie II.

Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 74

Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 74



Co się wydarzyło ostatnio dookoła książek?
  • Frankfurter Allgemeine Zeitung pisze o aplikacjach do szybkiego czytania (Speed Reading Apps) i stawia bardzo ważne pytania: co pozostaje z takiej błyskawicznej lektury? i czy w ogóle można mówić o przyjemności takiego czytania? Jeżeli wypróbowaliście kiedyś taką aplikację, dajcie znać. 
  • Mieszkańcy półkuli północnej coraz częściej rozmawiają o wakacjach i lecie. The New York Times przygotował zestawienia książek, co warto w tym czasie przeczytać. Ja najbardziej lubię listę z książkami podróżniczymi. A Wy? 
  • Na Literary Hub przeczytacie o Franzu Kafce i jego pamiętnikach. Czy trzeba dodawać coś więcej? 
  • Z okazji 500-lecia Reformacji The Guardian poprosił pisarzy, by opowiedzieli, które ze współczesnych instytucji czy idei wymagają natychmiastowej zmiany. Jako pierwsza Margaret Atwood wzywa do plastikowej rewolucji.
  • I na koniec recenzja książki Olgi Tokarczuk "Flights" w The Guardian. ;)

Zdjęcie tygodnia: biblioteka z widokiem na ocean w parku rozrywki w Qinhuangdao, Chiny. 
www.archdaily.com


Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 73

Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 73

Mam nadzieję, że (znów) regularne prasówki sprawiają Wam tyle radości co mi. Kilka ciekawostek z minionego, i nie tylko, tygodnia:
  • O powrocie księgarni na Bronx: milion osób i ani jednego miejsca, gdzie można kupić książki?! Koszmar!
  • Goodreads opublikował zestawienie najbardziej popularnych książek, czyli tych, które najczęściej dodają do swoich list użytkownicy portalu. Świetne podsumowanie z dokładnymi statystykami znajdziecie na Book Riot. Biali heteroseksualni mężczyźni rządzą.


Zdjęcie tygodnia: drewniane płyty Tripitaki w świątyni buddyjskiej Haeinsa w Korei Południowej.
Źródło: www.flickr.com/photos/azwegers


Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 72

Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 72

Warszawskie Targi Książki za nami, przy okazji wiele ogłoszonych nominacji a nawet i przyznanych nagród. Co jeszcze wydarzyło się dookoła książek?
  • Pokojową Nagrodę im. Remarque'a otrzymała turecka pisarka i dziennikarka Asli Erdogan. Nie wiadomo, czy będzie mogła odebrać ją osobiście. W tej chwili nie wolno jej opuszczać kraju.
  • Sherlock Holmes to klasyka, czy na papierze, czy na ekranie, czy też w formie audiobooka. Recenzja na stronach The New York Times.  
  • A na Świat Czytników zestawienie, ile z książek nominowanych do ważnych nagród znajdziemy w formie ebooka. 


Zdjęcie tygodnia Narodowa Biblioteka Białorusi, Mińsk. 
Źródło: belarus.by


Emancypantki, Bolesław Prus

Emancypantki, Bolesław Prus

Niesione entuzjazmem po Awanturze o "Lalkę" Bolesława Prusa, zdecydowałyśmy się z Pyzą i Martą na wspólną lekturę "Emancypantek". Przyznaję, że momentami nie było łatwo i nie mogę pozbyć się mieszanych uczuć. Pewnie dlatego powstał najdłuższy jak do tej pory wpis na blogu. Zapraszam!

 

Przepraszam, czy są tu jakieś emancypantki?


Tytuł powieści sugeruje, że będzie ich pełno, gdy się jednak przypatrzeć uważnie postaciom kobiecym można mieć poważne wątpliwości. Kogo więc Prus opisał, oprócz Madzi Brzeskiej?

Chyba najciekawsza część powieści poświęcona jest pani Karolinie Latter i jej pensji. Pani Latter młodość spędziła dość przyjemnie. Pierwszy mąż był szlachcicem i to z tego małżeństwa pochodzą dzieci, Helena i Kazimierz. Pan Norski zmarł, ale zostawił żonie pewien majątek. Wdowa pocieszyła się zamążpójściem a jej drugim wybrankiem został piękny jak Apollo francuski guwerner. To najprawdopodobniej na zagraniczne podróże z drugim mężem roztrwoniła pani Latter cały majątek. Emigrant opuścił jednak żonę, która zmuszona trudną sytuacją zakłada pensję. Tworzy ją z niczego i odnosi sukces taki, że jest w stanie utrzymać siebie i dzieci. Pani Latter jest jednak kobietą despotyczną i nieznoszącą sprzeciwu, trzyma pensję twardą ręką. Nie jest szczęśliwa. Została kobietą samodzielną niejako z konieczności a nie z wyboru. Nie ma najlepszego zdania o swojej płci a jej tradycyjne poglądy widać najlepiej w sposobie wychowania dzieci. Syn jest geniuszem, któremu należy zapewnić i umożliwić wszystko, a córka ma jedynie dobrze wyjść za mąż. Takie pobłażanie Kazimierzowi doprowadzi panią Latter do ruiny. Gdy dochody z pensji zmniejszą się, nie przestanie go finansować i popadnie w długi. Problemy finansowe, z którymi nie będzie umiała sobie poradzić, wpędzą ją w alkoholizm i rozstrój nerwowy. I gdy w desperackiej próbie ratowania się pani Latter będzie chciała dotrzeć do pana Mielnickiego na wieś, utonie w rzece tuż przed jego dworem. Prus w tej części wykazuje się niesamowitym kunsztem opisując upadek nie tylko finansowy, ale też powolne poddawanie się presji i pogrążanie w szaleństwie. Jest to tak dobry i uniwersalny portret psychologiczny człowieka w trudnej sytuacji, że można by bez trudu zastąpić panią Latter jakimś Kowalskim, jej pensję kredytem hipotecznym we frankach i całość dorzucić do "13 pięter" Filipa Springera. 

Przejdźmy zatem do panny Klary Howard a z czasem Klary z Howardów Mydełko. Przy tworzeniu tej postaci autor nieźle sobie pofolgował i obdarzył ją oprócz męża o prześmiewczym nazwisku okropnymi cechami charakteru. Panna Howard jest nauczycielką na pensji, osobą niemiłą i zapatrzoną w siebie, której w dodatku wydaje się, że wie najlepiej. Usprawiedliwieniem dla własnego poczucia wyższości ma być postępowość jej poglądów, aktywne wspieranie kobiet i zaangażowanie w ruch emancypacyjny. Artykuły, które panna Klara pisze do gazet, poruszają ważne tematy jak konieczność otoczenia nieślubnych dzieci opieką państwa. Pracując jako nauczycielka na pensji pani Latter, miała doskonałą sposobność dotarcia do młodych dziewcząt i uświadomienia ich w przysługujących im prawach. Tymczasem panna Howard jest kiepskim pedagogiem, w dodatku marnie wykształconym (problemy z tabliczką mnożenia!), brak jej zdolności organizacyjnych przez co stowarzyszenie na rzecz kobiet działa słabo tracąc pieniądze na nieprzemyślane inicjatywy (produkcja kaftaników, których nikt nie chce kupować). W dodatku zmienia poglądy jak chorągiewka: raz uważa, że pensja pani Latter musi upaść, bo jest za mało postępowa, po czym że powinno się ją ratować za wszelką cenę, nawet jeżeli oznacza to konieczność małżeństwa przełożonej. Do tego Klara Howard jest zwyczajnie mściwa i złośliwa zwłaszcza wobec przedstawicielek własnej płci. Tak antypatycznej postaci autor zgotował poniżający koniec - małżeństwo z krzywonogim Mydełko, któremu oddaje się całkowicie zmieniając mu kapcie.

Olga Boznańska, Martwa natura z białymi kwiatami i japońską laleczką, po 1918 r.

Nie lepiej wypadają pozostałe bohaterki. Helena Norska, choć należałoby jej współczuć, że nie dostaje nic, bo brat ma pierwszeństwo, jest tak wyrachowaną osóbką, że nie ma jej co żałować. Ostatecznie wybiera bogatego syna browarnika na męża. Ada Solska, która też ma pewne cechy emancypantki, w końcu jest chyba najlepiej wykształconą i poświęca się nauce, poza tym jednak prowadzi całkowicie puste i bezcelowe życie. Odżywa na chwilę, gdy zamieszkuje z nią Madzia i angażuje się nawet w towarzystwo kobiet, szybko jednak traci zainteresowanie na rzecz spirytyzmu, a ostatecznie, chyba z braku laku, rzuca się w ramiona Kazimierza Norskiego.  

Kobiece postacie wypadają więc słabo. Choć nie ma wśród nich stereotypowych emancypantek, wiecie takich palących cygara, grających w karty i domagających się udziału w innych męskich rozrywkach, to nie ma co ukrywać, że marnie kończą te bohaterki.

 

A może są tu emancypanci?

 

Skoro kobiety nie są to istoty doskonałe, jak wypadają na ich tle mężczyźni? Czy faktycznie płeć predysponuje ich do rzeczy szlachetnych i wielkich? Nic podobnego, Prus nie oszczędza w “Emancypantkach” nikogo i na kartach powieści królują mężczyźni, o których można powiedzieć wiele, ale nie to, że są lepsi od kobiet.

Weźmy takiego Kazia Norskiego, syna pani Latter z pierwszego małżeństwa. Matka pieje nad nim z zachwytu, że geniusz. Zainteresowani nią panowie co prawda nieśmiało przebąkują, że synek wymaga odrobiny zdyscyplinowania, ale taktownie nie zaprzeczają. Tymczasem Norski to utracjusz, bawidamek, pozbawiony skrupułów krwiopijca, który nie cofnie się przed fałszowaniem podpisów matki, by zdobyć pieniądze na rozrywki. Myśli, że stworzony jest do rzeczy wielkich i to usprawiedliwia jego wszelkie bezeceństwa. Właściwie jest pozbawiony moralności i nie ma wyrzutów sumienia doprawadzając matkę do bankructwa. Po jej śmierci takiego samego wsparcia domaga się od siostry. Helena Norska ma wyjść bogato za mąż i tym samym zapewnić bratu odpowiedni poziom życia. Pysznie! 

Stefan Solski bogaty magnat jest też postacią niejednoznaczną. Niby opiekuje się siostrą, ale sporo czasu mija zanim faktycznie spełnia obietnicę i zabiera ją ze sobą w podróż. Oczywiście Ada, tłumaczy brata dużą ilością zajęć, ale czym tak naprawdę zajmuje się Solski? Z pewnością dużo podróżuje i szuka nowych wrażeń. Gdy na orbicie zainteresowań pojawia się Helena Norska przez dłuższy czas odbywają rozmaite tańce to zaręczając się to zrywając, drażniąc siebie nawzajem flirtami z innymi. Gdy Solscy wracają do Warszawy, Stefan zabiera się za budowę cukrowni. Wyciąga też, praktycznie siłą, Madzię z posady u Korkowiczów. Fakt, nie traktowali jej tam dobrze, ale nie spytał zainteresowanej o zdanie, traktując ją trochę jak mebel. Kiedy Solski dostaje kosza od Madzi w ataku złości zabija psa, prezent od siostry. Sam przyznaje w rozmowach, że napędza go to, co nowe i traci zainteresowanie, gdy coś mu spowszednieje (jak na przykład cukrownia). Solski pędzi więc za nowościami, szybko się nudzi, uważa, że zawsze ma rację a do tego jest furiatem. Czy jego powtórne oświadczyny są więc dowodem głębokiej miłości, tego, że przejrzał na oczy i przekonał się, że wbrew jego obawom Madzia jest naprawdę uczciwa? Czy była to desperacka próba uratowania jej przed zamknięciem w klasztorze? Czy może po prostu kolejne wyzwanie? 

Z kolei profesor Dębicki doprowadzał mnie do szewskiej pasji swoim kaznodziejstwem. Mam wrażenie, że Prus nie ubrał go w szaty księdza tylko po to, żeby nadać mu bardziej naukowy autorytet. Nudne są te jego wykłady okropnie. O życiu Dębickiego wiadomo niewiele, przez co jest profesor postacią trochę w cieniu, obserwatorem, którego autor wyciąga, gdy trzeba oświecić młodzież. Przy okazji jest to też najsłabszy fragment powieści, nieprzystający do poprzednich, o zupełnie innej dynamice, a właściwie całkiem jej pozbawiony.  

Olga Boznańska, Żółte róże, 1918 r.


Wróćmy jednak do bohaterów bo męskie postacie drugoplanowe to też niezwykła plejada gwiazd. Pan Krukowski jest pantoflarzem zależnym od siostry, kochliwym i niezdecydowanym jak nastolatka, oświadczającym się komu popadnie. Ostatecznie zrywa zaręczyny z podsędkówną by podróżować u boku hipochondrycznej siostruni po Europie. Miętlewicz z początku ogromnie zadurza się w Madzi, ale ląduje w więzach małżeńskich ze wspomnianą już podsędkówną. Wysoce odrażającą postacią jest Zgierski, który zarabia na życie handlując plotkami. I nawet jowialny major nie do końca budzi sympatię. Jakby nie było jego czułości wobec Madzi są nie na miejscu i nie można usprawiedliwić ich wiekiem. Chociaż nie raz staje w obronie wyborów życiowych głównej bohaterki i zapisuje jej kilka tysięcy rubli spadku, to obłapywanie młodej dziewczyny pachnie molestowaniem. 

Najmilszą postacią męską jest doktor Brzeski. Kochający ojciec, który wspiera córkę bez względu na wszystko. Przy tym robi to w rozsądny sposób rozmawiając i tłumacząc, na przykład gdy Madzia marzy o pensji w Iksinowie nie myśląc realistycznie o sfinansowaniu całego przedsięwzięcia (jej biznes plan po prostu nie trzymał się kupy). Broni córki nie tylko przed mieszkańcami miasteczka ale chroni ją też przed niezadowoleniem matki. Naprawdę postępowe podejście do rodzicielstwa oparte na rozmowie i zaufaniu. Po doktorze Brzeskim Madzia odziedziczyła jednak zbyt wiele, zwłaszcza chęć niesienia pomocy innym, nawet kosztem własnej rodziny. Nie oszukujmy się, ale praktyka lekarska Brzeskiego nie generowała wystarczających środków do życia. Madzia wyjechała na pensję do Warszawy dzięki wsparciu babki, ze spadku jaki miała po niej odziedziczyć sfinansowano wyjazd starszego brata za granicę a młodsza siostra co prawda uczyła się, ale już w mniejszym mieście. Nic dziwnego, że Madzia też nie umiała bardziej praktycznie podejść do życia.

 

Na pewno jest tu Madzia Brzeska

 

Wśród tych wszystkich niedoskonałych, ułomnych a czasem po prostu niemiłych i złośliwych ludzi autor każe żyć Madzi Brzeskiej. Przy czym nadał jej cechy, które z góry skazują ją na porażkę w takim społeczeństwie. Madzia to niezwykle wrażliwa osoba, bezinteresowna, ogarnięta chęcią niesienia pomocy innym aż do zatracenia siebie. Wszyscy naokoło nazywają ją emancypantką, ale jej decyzje i samodzielność wynikają z myślenia o innych. Utrzymuje się sama pracując jako dama klasowa czy udzielając lekcji po to, by nie być dla nikogo ciężarem. Podobne motywacje towarzyszą jej, gdy planuje założyć pensję w Iksinowie: będzie mogła uczyć dzieci, być blisko rodziny, może nawet dać pracę pannie Cecyli. Rezygnuje z pomysłu, gdy tylko dowiaduje się, że umniejszyłoby to dochody miasteczkowego nauczyciela. Madzia jest też niezwykle krytyczna wobec siebie, uważa się za brzydką, głupią a przede wszystkim grzeszną (!). Jej odmowy serwowane kolejnym konkurentom nie wynikają z pragnienia samodzielności, ale z całkowitego braku wiary w siebie. Brzeska nawet nie zauważa, że jest obiektem westchnień Krukowskiego czy Miętlewicza. Rozmyśla o Norskim, a do głowy jej nie przychodzi, że ktoś obok mógłby mieć wobec niej poważne zamiary. Oczywiście, wielbiciele, których autor podsyła Madzi na nią nie zasługują, więc można się jedynie cieszyć, że im odmawia. Kiedy jednak pojawia się poważny kandydat w postaci arystokraty Stefana Solskiego główna bohaterka długo nie wierzy nawet, że mogłaby powiedzieć tak. Nie unieszczęśliwiłaby przecież swojej przyjaciółki Ady zabierając jej brata. Jakiś czas po odrzuceniu oświadczyn i po wyleczeniu się z fantazji na temat Norskiego Madzia zaczyna z coraz większym sentymentem rozmyślać o Solskim. Jednak dochodzi do wniosku, że nie jest godna miłości, ani jego, ani nikogo innego - nie po kilkuminutowym pocałunku z Kazimierzem. Fascynuje mnie, że jedyna postać kobieca, nad którą autor się nie wyzłośliwia i której decyzje można by nazwać emancypacyjnymi (uczy się, zarabia na siebie, odrzuca oświadczyny) jest tak naprawdę naiwną altruistką całkowicie pozbawioną wiary w siebie. Absolutne zaprzeczenie stereotypu emancypantki.

Olga Boznańska, Kwiaty, po 1920 r.

O co Prusowi tak naprawdę chodziło?

 

Czy chciał ośmieszyć emancypantki? Chyba tak, ale nie bardziej niż mężczyzn, którzy marnują życie. Upokorzenie Klary z Howardów Mydełko jest okropne, ale czy tak naprawdę Kaziu Norski kończy lepiej? Żeniąc się z Adą Solską trafia na bogatą partię, ale do końca życia będzie na łasce rodziny żony, która potrafi uprzykrzyć życie i zdecydowanie nie pała do niego sympatią. Niezbyt przekonujący happy end jak na wielkiego geniusza. 

Może chodziło Prusowi o ogólną krytykę XIX-wiecznych idei, które doprowadzone do skrajności przynosiły więcej złego niż dobrego? Emancypacja, materializm, spirytyzm… Wszystko co powodowało, że tak delikatne i wrażliwe jednostki jak Madzia Brzeska nie mogły się odnaleźć w społeczeństwie? 

Z kart "Emancypantek" przebija ogromny pesymizm a zakończenie jest wprost przygnębiające. Wykłady profesora Dębickiego i ucieczka Madzi do klasztoru to rozwiązanie, które nie daje pocieszenia, perspektywy szczęścia, pozwala jedynie ukoić największe lęki. Żyć spokojniej, ale niekoniecznie szczęśliwiej. 

Zajrzyjcie koniecznie do Pyzy i Marty a także do Efki, by poznać ich wrażenia z lektury. I podzielcie się Waszymi. A jesienią szykujemy się na czytanie "Placówki". Ktoś chętny?


Wszystkie ilustracje pochodzą ze strony https://www.pinakoteka.zascianek.pl/Boznanska.
 

Copyright © 2016 Niekoniecznie Papierowe , Blogger